piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 1

Siedziałam znudzona na dużym, czarnym fotelu w gabinecie mojego terapeuty Sylviana, które było urządzone w odcieniach beżu i czerni. Tępym wzrokiem wpatrywałam się w ścianę za nim, wysłuchując kolejnego znanego mi na pamięć monologu na temat o tym, jakie to życie jest piękne, kolorowe i dlaczego nie powinnam go sobie odbierać. Dlaczego powinnam przestać myśleć o śmierci czy głodowaniu się. Moja wewnętrzna suka wywraca zirytowana oczami. Łatwo to wszystko było mówić osobie, która nigdy w życiu nie miała do siebie wewnętrznego wstrętu. Mimo, wielu zapewnień Sylviana, które miały miejsce na samym początku naszych terapii nie wierzę mu, że był przez ponad pół roku w podobnym ośrodku i tak po prostu wyszedł na prostą. Dlatego też jego zachęcające słowa, że to również może stać się ze mną wcale nie pomagały. Wręcz przeciwnie. Sprawiał, że z każdym kolejnym, nowym dniem chciałam coraz bardziej odebrać sobie życie. Czułam do siebie wstręt. Widziałam jak patrzą na mnie inni. Z pogardą i obrzydzeniem. To bolało. Cholernie bolało jednak musiałam udawać, że ze mną coraz lepiej. Chociaż trudno udawać jest wracającą do życia osobę, kiedy we wnętrz ciebie wszystkie twoje komórki prowadzą wojnę. Wojnę w której albo przeżyjesz, albo umierasz. I ja chciałam wybrać tą drugą opcje.
Kompletne odcięcie od świeżego powietrza, elektroniki, znajomych i rodziny również nie pomagało. Zamykałam się w sobie przez to coraz bardziej. Coraz rzadziej się odzywałam, aż w pewnym momencie całkowicie przestałam. Jakiekolwiek słowa były wręcz wymuszane na mnie podczas terapii z Sylvianem. W końcu w jakim normalnym ośrodku, zamyka się człowieka w budynku i nie pozwala mu oddychać świeżym powietrzem, w obawie, że coś mu się stanie. Z pewnością, zrobi sobie linę z liści i powiesi się na pierwszym lepszym drzewie. Moja wewnętrzna suka ponownie drwi z Sylviana, właśnie skręcając mu kark. Wywróciłam oczami i niemal niesłyszalnie westchnęłam. A podobno trafiłam tutaj by się wyleczyć.
Jedyną osobą jaką mogła mnie odwiedzać był Justin, między innymi osoba dzięki której tutaj trafiłam. Zabronił personelowi wpuszczać kogokolwiek z mojego otoczenia tłumacząc się, że to dla mojego dobra. Na początku kiedy przychodził codziennie, starał mi się pomóc. Mówił jak bardzo mnie kocha i jak bardzo jest mu przykro, że zrobi wszystko żebym wyszła stąd jak najszybciej. Żebym wróciła do normalnego życia i nie przejmowała się już niczym. Mówił, że będzie mnie chronił i nie pozwoli mnie skrzywdzić. Kiedy w pewnym momencie sam zaczął to robić. Z upływem czasu, szczerze mogę powiedzieć, że mu się znudziłam. Przestałam wierzyć w jakąkolwiek poprawę. Przestałam wierzyć w cokolwiek. Wszystkie jego wymówki problemami w pracy czy nagłymi wyjazdami znałam na pamięć. Zawsze kiedy dzwonił i mówił mi, że nie może przyjechać wyliczałam sobie w myślach na którą wymówkę padnie ale udawałam, że w nie wierzę chociaż już dawno przestałam. Przestałam normalnie funkcjonować. Każde jego kolejne kłamstwo nakłaniało mnie do popełnienia samobójstwa.
- Odezwiesz się w końcu Aubree?
Z zamyśleń wyrwał mnie spokojny Sylviana, który uważnie mi się przyglądał. Zagryzłam nerwowo dolną wargę, wzruszając obojętnie ramionami. Tępo wpatrywałam się w ścianę za nim, zastanawiając się czy aby na pewno powinnam to zrobić. Jedyne czego chciałam to wyjść i siedzieć w swoim tymczasowym pokoju, czekając na przyjazd Justina.
- Wiesz, że przez takie zachowanie wcale szybciej nie wyjdziesz?
Zaczął ponownie, opierając łokcie o swoje biurko. Westchnęłam i przeniosłam na niego wzrok pełen wyrzutów. Przebiegłam palcami po włosach, przymykając na chwilę powieki. Prowadziłam wewnętrzną wojnę ze swoimi myślami. Z jednej strony chciałam w końcu powiedzieć mu jak się czuje i czego potrzebuję, jednak z drugiej strony bałam się. Byłam znana z zbyt długiego języka i po prostu bałam się, że palnę coś głupiego przez co zostanę tutaj jeszcze dłużej zamiast skrócić mój pobyt do minimum.
- Co chcesz usłyszeć? – Spytałam cicho, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Już nie raz zapewniałam ciebie, Justina… Wszystkich, że jest ze mną lepiej i, że zrozumiałam swój błąd jednocześnie tego żałując. Chcecie mnie „wyleczyć”… - mruknęłam używając cudzysłowia przy ostatnim wyrazie. – ale trzymanie mnie w tym zasranym budynku z dala od świeżego powietrza, rodziny czy znajomych wcale mi nie pomoże. I sam doskonale o tym wiesz. Najwidoczniej nikt do tej pory nie pomyślał jak się czuje całkowicie odizolowana od cywilizacji i bliskich…
Przerwał mi na moment gestem ręki na co wywróciłam zirytowana oczami. Chciał żebym się odezwała i nagle mi przerywa. Świetny terapeuta.
- Ja rozumiem Aubree. Tylko Justin ewidentnie zabronił nam wypuszczania cię za progi tego budynku. – Westchnął zrezygnowany.
- Jesteś terapeutom, sam powinieneś wiedzieć co dla mnie najlepsze, a nie słuchać się kogoś kto nigdy nie był w podobnej sytuacji. – Wstałam z fotela, naciągając rękaw szarego, luźnego swetra na ramię i ruszyłam do wyjścia. – Do zobaczenia jutro, Sylvian.
Niechcący trzasnęłam drzwiami na co skarciłam się w myślach, krzywiąc przy tym lekko. Rozejrzałam się po korytarzu i uśmiechnęłam delikatnie do recepcjonistki, która jako jedyna tutaj traktowała mnie normalnie. Była moim małym źródełkiem kontaktu z rodzicami i światem. Dogadywałyśmy się od samego początku, dlatego byłam z nią szczera. Przynajmniej do pewnego momentu.
Niepewnie podeszłam do niej i oparłam łokcie na blacie, a brodę natomiast ułożyłam na splecionych dłoniach. Przyglądałam się chwilę jak coś wpisuje na swoim prywatnym laptopie, którego zaczęła przenosić specjalnie z mojego powodu, za co dziękowałam Bogu, za tak cudowną osobę jak ona. Zmarszczyłam delikatnie brwi kiedy odwróciła go w moją stronę, a na ekranie pojawił się Justin wracający z klubu z jakąś wysoką brunetką, która była wtulona w jego ramię chowając tym samym twarz przed wścibskimi paparazzi. Skądś ją znałam, styl ubioru i figura. Tylko jak na razie nie wiedziałam skąd. Przełknęłam głośno ślinę i przeniosłam zdezorientowany wzrok na nią.
- Myślałam, że powinnaś wiedzieć. – Powiedziała cicho, patrząc na mnie ze współczuciem.
Pochyliłam się odrobinę w stronę ekranu i zaczęłam czytać krótki wpis pod zdjęciem z jakiegoś portalu plotkarskiego.
„Wczorajszego wieczoru znany całemu światu Justin Bieber, opuszczał klub nocny Bootsy Bellows w Hollywood wraz z nieznaną brunetką, która dumnie szła wtulona w jego ramię. Z twarzy Justina można wywnioskować, że nie był zadowolony obecnością paparazzich. Przytulając brunetkę do swojego boku udali się do samochodu, którym odjechali prawdopodobnie do domu chłopaka.”
Z każdym kolejnym przeczytanym słowem czułam jak moje serce łamie się na jeszcze drobniejsze kawałeczki, aż w pewnym momencie odsunęłam się nie mogąc czytać tego dalej. Fragment w którym poruszyli temat był do zniesienia jednak to co tam pisało wywołało we mnie nieprzyjemne uczucie. Według Justina wyjechałam na urlop o którym dowiedział się dopiero niedawno i kompletnie nie wie w jakim miejscu się teraz znajduje.
- Mogłabyś zadzwonić do niego i spytać czy dzisiaj przyjedzie? Powiedz, że bardzo mi na tym zależy. – Poprosiłam i odwróciłam się na pięcie nie czekając na jej odpowiedź i niemalże biegiem udałam się do mojego pokoju.
Czułam się oszukana. Oszukana, zdradzona, samotna i bezsilna. A co gorsza wiedziałam, że tego na pewno było więc. Nie koniecznie publiczne spotkania ale prywatne. Byłam wręcz w stu procentach pewna, że znalazł sobie kogoś na boku i w końcu dojdzie do tego, że mnie zostawi. W końcu kto normalny użerałby się z chorą psychicznie dziewczyną? Każdy zostawiłby ją przy pierwszej lepszej okazji, a mam cholerne wrażenie, że Justin właśnie chwyta tą okazje.  
Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Zakryłam usta dłonią powstrzymując się od głośnego szlochu. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, tworząc na nich mokre ślady. Powoli odeszłam od drzwi i usiadłam na idealnie pościelonym łóżku, podciągając kolana do brody. Objęłam nogi rękoma, próbując chociaż trochę się uspokoić. Nie mam pojęcia jak długo tak siedziałam i wpatrywałam się w odległą przestrzeń przede mną. Jednak w miarę uspokoiłam się dopiero gdy poczułam drobne ramiona przyciągające mnie do siebie. Wtuliłam się w Marisę, która delikatnie gładziła dłonią moje plecy.
- Przyjdzie? Czy znowu nagłe spotkanie? Wyjazd? Wywiad? – Zaczęłam po chwili wymieniać, odsuwając się od niej i wycierając wierzchem dłoni mokre policzki.
- Nie zdążyłam nawet wybrać jego numeru kiedy sam zadzwonił. – Wyznała, przez co w mojej głowie zapaliła się od razu czerwona lampka. – I powiedział, że będzie za godzinę.
Dokończyła co mnie całkowicie zaskoczyło. Nigdy nie zadzwonił żeby oznajmić za ile będzie. Zawsze dzwonił żeby odwołać spotkanie lub przełożyć je na inny dzień. Dlatego wcale nie zdziwiło mnie kiedy Marisa zaśmiała się patrząc na mnie. Moja mina musiała być naprawdę dziwna i zarazem zabawna. Byłam szczerze zaskoczona i zarazem szczęśliwa, że w końcu go zobaczę jednak cały czas miałam przed oczami zdjęcia jego i tajemniczej brunetki, a myślach cały czas powtarzałam sobie przeczytany artykuł. Wiedziałam jedno. Nie odpuszczę mu tego tak po prostu. Uśmiechnęłam się delikatnie do Marisy i wstałam z łóżka podchodząc do okna. W Głowie siedziała mi jedna najważniejsza myśl. Przedstawienie pora zacząć.

~ *** ~

Cześć! Kompletnie nie wiem co pisać więc nie będę pisać nic. Przepraszam, że krótki ale to dopiero taki początek. Co sądzicie? Liczę na miłe przyjęcie czy cokolwiek.